Ktoś kiedyś ustalił, że szyderstwa z Nickelback zaczęły się w okolicy 2003 roku, kiedy komik Brian Posehn podczas dyskusji o cenzurze i wpływie agresywnej muzyki na zachowanie młodzieży powiedział: "Nikt nie mówi o badaniach wskazujących na to, że zła muzyka powoduje agresję. Muzyka Nickelback sprawia, że mam ochotę zabić gości z Nickelback". Ten fragment został potem wykorzystany w klipie reklamowym emitowanym w kółko na Comedy Central. Teledysk zniknął, żart pozostał - a internet nie zapomina.

Grupa zagra w Polsce 21 września na warszawskim Torwarze i z tej okazji mieliśmy okazję porozmawiać ze starszym z braci Kroeger, który - ku ogólnej konsternacji - okazuje się niezwykłe dowcipnym, skromnym i normalnym człowiekiem.

Nie wiem, czy masz tego świadomość, ale jesteś jedynym członkiem zespołu, który nie ma swojej strony na Wikipedii.

Tak, wiem o tym. Cieszę się z tego. Jestem po prostu gościem z zespołu, podoba mi się ta anonimowość. Nigdy nie kręciła mnie sława i cenię sobie prywatność. Właściwie to całkiem fajne - ludzie wiedzą o mnie tak mało, że nie wystarcza tego nawet na Wikipedię.

Czyli mało tego, że jesteś basistą w najbardziej znienawidzonym zespole na świecie, to jeszcze według internetu - nie istniejesz.

(śmiech) Tak! Przepiękna sprawa. Wiem dokładnie, o czym mówisz - to jest poziom absurdu rodem ze Spinal Tap. [Fikcyjny zespół, parodiujący heavymetalowy styl życia, stworzony na potrzeby pseudodokumentalnego filmu z 1984 r., zatytułowanego "Oto Spinal Tap" - przyp. red.] Bardzo mnie to śmieszy i cieszę się tym, póki mogę. Bo wiesz, prędzej czy później ktoś, choćby z czystej złośliwości, założy mi tę stronę. (śmiech)

Przyznam Ci się szczerze, że mam bardzo dziwną relację z Nickelback. W 2001 r. uwielbiałem "Silver Side Up", jak wtedy chyba wszyscy. I to Wy przetarliście mi drogę do cięższych rzeczy w muzyce. Potem przerzuciłem się na Metallikę, minęło kilka lat i nagle okazało się, że słuchanie Nickelback jest straszliwym obciachem. Co poszło nie tak?

Wiesz, myślę, że przeskoczyliśmy już ten etap strasznego obciachu, ale takie rzeczy zdarzają się wielu zespołom czy produktom. Na początku, kiedy to jest nowe i świeże, krytycy się tym ekscytują, bo to jeszcze taki trochę ich sekret. A kiedy sekret się wyda, cóż, nie jest już sekretem. Szuka się wtedy nowych rzeczy. Zresztą spójrz na Bon Jovi czy Metallikę. Na początku wszyscy byli w nich zakochani, ale w pewnym momencie okazało się, że są "zbyt mainstreamowi" - zaczęły się szyderstwa i trzeba było znaleźć coś innego. To ludzka natura, taki "rzymski" styl życia. Masz swojego ulubionego gladiatora, kibicujesz mu, trzymasz za niego kciuki, ale koniec końców chcesz, żeby wreszcie ktoś go zabił. Takie życie.

Wyobrażam sobie, że to dość trudny moment, kiedy uświadamiasz sobie, że całe Koloseum nagle chce zobaczyć Twoją głowę na widłach.

Wiesz, bycie kochanym jest super. Bycie znienawidzonym na swój sposób też. Tylko ten moment przejścia jest trudny. (śmiech) Przeżyliśmy to. Jednego dnia wszyscy nas kochają, przybijamy piątki, a następnego dnia pytamy managera: "Jak to się stało, że cały internet nas nienawidzi?". To przez moment bolesne, ale kiedy już zerwiesz ten plaster, jest OK.




Ta Wasza reputacja musi powodować masę komicznych sytuacji.

Jak zauważyłeś, jestem raczej anonimowy, nie ma mnie na Wikipedii i tak dalej. Kręcę się w różnych miejscach i właściwie mało kto w ogóle mnie rozpoznaje.
Wielokrotnie miałem przyjemność stać w grupce z innymi muzykami, rozmawiamy sobie i nagle ktoś mówi do mnie: "Jezu, stary, jaki ten Nickelback jest ch**owy!". (śmiech)
To się dzieje zaskakująco często, tylko zaczyna się różnie: "Kto słucha tych leszczy z Nickelback?" - i tak dalej.

Pokusa, żeby się nie ujawniać, musi być strasznie silna...

Tak! Nie demaskuję się od razu. Bawię się tym trochę, razem wrzucamy na Nickelback, śmiejemy się. I nagle mówię: "Słuchacie, chłopaki - NIGDY nie zgadniecie, czym się zajmuję!". Kiedy człowiek uświadamia sobie, że nieświadomie bezlitośnie gnoił swojego rozmówcę, dzieją się bardzo interesujące rzeczy. (śmiech)

To może wzbijmy się nad te wszystkie żarty i nadajmy Wam ludzką twarz. Jesteście przecież takim kanadyjskim ucieleśnieniem amerykańskiego snu: rodzinny zespół, pierwsza płyta za pożyczone pieniądze, praca w Starbucksie. Jak wyglądały Wasze początki?

To nie było nic wyjątkowego. Takie rzeczy dzieją się cały czas. Zaczynaliśmy bez poważnych planów i bez pieniędzy. Na szczęście, kiedy jesteś młody, możesz być biedny. Nie wiem, jak wyglądały twoje doświadczenia, ale dopóki byłem młody, brak pieniędzy nie był problemem. Kiedy masz dwadzieścia lat, każdą noc spędzasz u innego kumpla na podłodze i to jest OK. Ale kiedy zakładasz rodzinę, masz żonę i dzieci, bycie biednym robi się jakby trochę trudniejsze. (śmiech) W takim miejscu zaczęliśmy. Ale, tak jak mówię, to zwykła historia. Byliśmy młodzi, więc mieliśmy marzenia i próbowaliśmy różnych rzeczy. Mieliśmy trochę szczęścia, napisaliśmy kilka właściwych piosenek we właściwym czasie, kiedy świat był na nie gotowy. Wiesz, "How You Remind Me". To wszystko kwestia trafienia w odpowiedni moment. Czasem udaje ci się napisać najlepszą piosenkę, na jaką cię stać, ale to nie ma znaczenia, bo napisałeś ją w złym momencie. To nie ma prawa się udać.



Odbiło Wam od tej nagłej sławy? Wiesz, kiedy płyty zaczęły sprzedawać się na pniu, ludzie zaczęli Was rozpoznawać na ulicy - to znaczy oczywiście nie Ciebie, tylko resztę zespołu...

(śmiech) Tak, to się nie zmieniło. Kiedy nagle stajesz się sławny i nie masz nikogo, kto by ci pomógł, odrywasz się trochę od rzeczywistości i masz złudzenie, że jesteś kimś ważnym. My mieliśmy dość łatwo.
Gram od samego początku w zespole z moim bratem, znamy się całe życie. Jeśli widzimy, że któryś z nas zaczyna gwiazdorzyć, pieprzyć bzdury albo zachowywać się jak dupek, możemy bardzo łatwo... skorygować tę postawę.


Jesteś starszy od Chada, prawda?

Tak.

To dlaczego pozwoliłeś, żeby Twój młodszy brat był tym "cool" gościem, którego wszyscy kojarzą, a sam stoisz z tyłu i grasz na basie?

Nie czuję się zbyt komfortowo ze sławą i rozpoznawalnością. Nigdy nie sprawiało mi to przyjemności i nigdy tego nie chciałem. Dobrze czuję się w sytuacji, kiedy to mój brat bierze na siebie całą uwagę, występuje przed kamerami i jest "tym gościem z Nickelback". On najwyraźniej radzi sobie z tym całkiem nieźle, więc dobrze się uzupełniamy.

Nie założyłeś zespołu dla sławy i dziewczyn? Dziwny był z Ciebie nastolatek.

Po prostu lubiłem grać muzykę, stary. Kręcą mnie koncerty - w małym klubie czy przed stoma tysiącami fanów, wszystko jedno. Nawet próby dają mi wielką przyjemność, wiesz? To kocham najbardziej. A cała ta reszta: sława, dziewczyny, narkotyki - miałem i mam to w d**ie. Kiedy zaczynasz karierę muzyka dla pieniędzy, to się nie uda. Bo przez pierwszych dziesięć lat nie będzie ani pieniędzy, ani sławy, ani tłumów fanów. Będzie tylko frajda z grania i miłość do muzyki. Spotkałem na swojej drodze wielu ludzi, którzy chcieli sławy i kasy - i wszyscy błyskawicznie zniknęli. Bo to się prawie nigdy nie udaje, a nawet jeśli, to trwa bardzo długo. To bardzo ważne, żeby wiedzieć, czego chcesz.



Na początku wykonywaliście swoje wersje cudzych numerów. Pamiętasz, co graliście?

Sporo mało znanych rzeczy. Graliśmy kawałki Red Hot Chilli Peppers - to była pierwsza połowa lat 90., więc wciąż byli czymś świeżym i relatywnie mało popularnym. Było też trochę kanadyjskich zespołów, których raczej nie znacie w Europie, np. The Tragically Hip. Chcieliśmy uciec od tej tradycyjnej estetyki barowego zespołu rockowego, nie chcieliśmy grać AC/DC, chociaż uwielbialiśmy ich. Mieliśmy ambicję spróbować czegoś świeżego, trochę bardziej współczesnego.

Jak wyglądały czasy po "Silver Side Up"?

To był niesamowicie przytłaczający i intensywny czas. W bodajże 2002 r. mieliśmy najczęściej grany singiel na świecie. "How You Remind Me" leciało w każdym radiu na całym świecie. Nagle wszyscy się na nas rzucili i każdy ciągnął nas w inną stronę. To wszystko działo się tak szybko, że nie sposób było za tym nadążyć. Nagle masz przed sobą setki wzajemnie wykluczających się możliwości i musisz wybrać te dobre i unikać tych złych. Bo równie ważne, jak to, co robisz, jest to czego NIE robisz. Czasem robienie wszystkiego jest złym rozwiązaniem. Uczyliśmy się tego na gorąco. W pewnym momencie graliśmy każdy koncert, jaki nam zaproponowano, jechaliśmy do każdego radia, do którego nas zaprosili, udzielaliśmy wywiadu każdemu, kto chciał z nami rozmawiać.
Tyraliśmy jak niewolnicy. W końcu zrozumieliśmy, że problem polegał na tym, że zmieniła się nasza pozycja, ale nie nasze myślenie - zrozumieliśmy, że skończyły się czasy, że musimy grać wszędzie, żeby przeżyć.


Wielkie dzięki za rozmowę!

Nie ma sprawy. Tylko nie waż się zakładać mi strony na Wikipedii!

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

Zdjęcie główne AP Photo/Chris Pizzello

Bilety na wrześniowy koncert zespołu można kupić na stronie Live Nation, organizatora wydarzenia.
  •  Komentarze

Komentarze (0)