Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Im człowiek więcej wie, tym mniej się boi - rozmowa z pisarzem Januszem Leonem Wiśniewskim

Edyta Łosińska-Okoniewska
Rafał Masłow
Mój tata powiedział mi jedną bardzo ważną rzecz, której się trzymam: Synuś, jak się nie będziesz uczył, to zostaniesz politykiem. Z Januszem Leonem Wiśniewskim, naukowcem i pisarzem m.in. „Samotności w Sieci” i „Końca samotności”, którego większość książek trafiła na listy bestsellerów, rozmawia Edyta Łosińska-Okoniewska.

Co Pana ostatnio rozśmieszyło?

Dobre pytanie... Kiedy ostatnio się śmiałem? Biesiadowaliśmy w Koninie (jeszcze przed epidemią), byliśmy zaproszeni przez jednego z bardzo dobrych kardiologów, ma na imię Krzysiek. Człowiek niezwykle przyjazny, który powtarza, że nigdy za dużo nie zarobi, bo ma zbyt wielu przyjaciół i wszystkich za darmo bada. Niezwykle czuły, z ogromną empatią i nietuzinkowym poczuciem humoru. Nieustannie rozśmiesza towarzystwo różnymi komentarzami na temat swojej pracy, jak choćby tym, że to nieprawda, iż wszyscy mają serce po lewej stronie. Są i tacy co po prawej także nie mają. Niektórzy mężczyźni mają serce w środku, np. w okolicy podbrzusza. Sporo się wtedy śmiałem. Dość zabawnie było także podczas ostatniej podróży na Zanzibar, gdzie spotkaliśmy się z grupą czeską, dodam, że już sam język Czechów nas bawi. Zresztą dla przykładu, o mojej książce „Samotność w Sieci” napisano w Czechach, że to książka o „lasce z esemeskami” [śmiech, przyp.red.]. Zatem na tym upalnym Zanzibarze przyszedł Marian lekko podchmielony piwem i proponował ten trunek mojej partnerce, która odmówiła, bo nie pije. I on wtedy na mnie spojrzał i zapytał: „a jak to jest żyć z kobietą, która nie pije?”. Bardzo mnie tym rozbawił. Muszę przyznać, że ostatnio śmieję się o wiele więcej niż kiedyś.

Pytam o to dlatego, że w Pana książkach dużo jest melancholii…
Może to Pani nazwać dosłownie - jest dużo smutku. Jestem piewcą smutku, wiem o tym. Dowiedziałem się tego już po pierwszej książce, [„Samotność w sieci” - przyp.red.] że uwielbiam opisywać tragedie, które wywołują smutek, że jeśli u Wiśniewskiego jest 231 stron w książce, to na pewno będą 232 tragedie. I to jest absolutna prawda. Tragedie ludzkie mnie poruszają. Wynikać to może z pewnego zmutowanego genu empatii, który mam, dlatego że się nad wszystkimi pochylam, wszystko mnie porusza, a jak już coś mnie poruszy, to od momentu gdy zacząłem pisać książki, chcę się tym z kimś podzielić. Po to, by innych to również poruszyło z nadzieją, że się ludzie zmienią. Zwłaszcza w sferze związków, bo ja się bardzo skupiam na relacjach międzyludzkich, dużo piszę o miłości, której pragniemy, mamy jej pewien wymarzony ideał, a tak naprawdę wiem, że wielu ludzi nie znajduje tej miłości i tych ideałów. Nie umieją zrozumieć, że do miłości nie powinno się podchodzić tylko jako poeta, ale jako laborant. A ja jako chemik wiem o tej miłości - na poziomie molekularnym - być może więcej od innych.

Czego doskonałym przykładem jest Pana książka „Intymnie” napisana wspólnie z seksuologiem Zbigniewem Izdebskim. Rozkładają w niej Panowie związki totalnie na czynniki pierwsze.
Prof dr hab. Zbigniew Izdebski, a dla mnie prywatnie Zbyszek świetnie opowiada o tym, co ta miłość z nami wyprawia i dlaczego pożądanie często bywa mylone z miłością. Zbyszek wszystko wie na temat tego jak często, gdzie ludzie realizują to pożądanie, czy daje im to szczęście, albo chociaż radość. I wiele innych rzeczy o ludzkiej seksualności wie. Natomiast na jedno pytanie nie znał odpowiedzi „dlaczego”. I tu była moja rola. Powiedział mi, słuchaj ty zaglądasz w te neurony, to usiądziemy i ja im powiem jak to ludzie robią, a ty - dlaczego i może coś fajnego z tego wyjdzie. Taka jest geneza tej książki, którą wszystkim polecam. Dzielimy się w niej wszystkim, co na te temat wiemy. Każdy według swojej specjalności. Zdajemy sobie nawzajem bardzo ważne pytania i na nie odpowiadamy. Posługujemy się przy tym nauką. Pomimo tego jest to książka niezwykle zabawna.

Jestem ciekawa, czy naukowcowi, którym Pan jest, żyje się łatwiej, skoro wiele procesów może sobie wytłumaczyć, zwłaszcza w sferze uczuć.
Oczywiście, że im więcej człowiek wie, tym mniej się boi. To już bardzo dawno temu powiedział mój tata. Prosty człowiek, kierowca pogotowia ratunkowego, któremu ze względu na okres, w którym się urodził, nie było dane się uczyć. Miał ogromną mądrość życiową. Powiedział mi też jedną bardzo ważną rzecz, której się trzymam: „synuś jak się nie będziesz uczył, to zostaniesz politykiem”. A dodam, że mój tata wiedział co mówi, był 4 lata w obozie w Stutthofie, zawsze apolityczny, nie wierzył żadnej władzy, nie należał do żadnych partii. Nigdy też nie zgłaszał się po żadne odszkodowania do Niemców. Jego mądrość wynikała z tego, co przeżył. Dopiero później zrozumiałem co miał na myśli. Być może te wszystkie moje tytuły naukowe, dwa magisteria, doktorat, habilitacja to było zrobienie wszystkiego, aby nie zostać politykiem [śmiech].

Nigdy nie pociągała Pana polityka? To dość popularny trend wśród znanych osobowości.

Nie. Moje książki są apolityczne, nie piszę o polityce, dlatego że wiem jakie to emocje - przeważnie negatywne i destrukcyjne - wzbudza, zwłaszcza w Polsce, w Niemczech mniejsze. Nigdy nie chciałem mieć żadnej władzy. Kończąc pracę w instytucie we Frankfurcie byłem jednym z „dinozaurów” tego instytutu. Tam się w międzyczasie pokolenia wymieniły. Ja 32 lata pracowałem w tej samej firmie. To na tzw. Zachodzie jest niesłychane. A pokusy były różne. Dodam, że jeśli już pojawia się w książkach polityka, to tylko taka uzasadniona, powiedziałbym historyczna. W powieści „Bikini”, którą uważam za jedną z lepszych moich książek, pojawia się historia przepięknej, aczkolwiek tragicznej miłości podczas II wojny światowej. Ukazuję relacje polsko-niemieckie i to, że byli też dobrzy Niemcy, co już wielu ludzi oburzało.

A czy polityka wkradała się do Pana rodzinnego domu? Mama Niemka, ojciec Polak, więzień obozu w Stutthofie… te relacje wydawałyby się dość trudne.

W pewnym sensie polityka się przewijała zawsze, nawet wbrew woli zainteresowanych. Mama urodziła się w Berlinie, przez przypadek zresztą, bo dziadek był emigrantem ekonomicznym i mieszkał w Berlinie, jednak już kilku miesięcy po porodzie przeprowadzili się do Torunia. Jednocześnie mama była ogromną patriotką, miała oczywiście pewne cechy niemieckie, które wynikały z życia jej rodziców, ale pamiętam jak grano niemiecki hymn, to babcia z mamą stawały na baczność, ale jak polski, to płakały. To były wzruszające momenty. Zresztą babcia uwielbiała Gierka, bo to był facet, dzięki któremu mogła sobie kupić telewizor. Mama z babcią często rozmawiały po niemiecku, zwłaszcza gdy te rozmowy dotyczyły życia seksualnego sąsiadów. Nie chciały oczywiście, abyśmy z bratem cokolwiek z tego zrozumieli. Czasami, gdy tata wracał z pracy i nachodził na tę rozmowę, to widziałem jak mu włosy na rękach stają od tego niemieckiego, ale nigdy nic nie powiedział. Myślę, że w pewien sposób chciał wyprzeć z pamięci tę rzeczywistość obozową. To jest normalna reakcja obronna organizmu. Był szczęśliwy, że przeżył, a udało mu się to dzięki temu, że był świetnym kierowcą i niewolniczo pracował w Stoczni Gdańskiej. Mimo tej tragedii, którą przeżył mój ojciec, nigdy nie słyszałem, żeby mówił, że „Niemcy mi to zrobili”. On uważał, że to byli konkretni ludzie, z jakimś dowodem osobistym. Zresztą spotkał też dobrych Niemców, którzy byli w tym obozie. Nigdy nie obarczał nikogo odpowiedzialnością narodową. Choć nie wiem, czy gdyby żył, przyjechałby do mnie do Frankfurtu. Te stosunki polsko-niemieckie ja przeżywałem w domu, a nie czytałem o nich w gazetach. Bardzo mnie zawsze bolało jak się grało na nich. Później ja zacząłem tworzyć te stosunki. Wyjechałem do Niemiec zaproszony przez instytut, notabene w którym wszyscy mówili po angielsku, bo dyrektor był Amerykaninem. Jedna z moich córek urodziła się w Toruniu, a druga we Frankfurcie nad Menem. I miałem własne relacje polsko-niemieckie w trzecim pokoleniu. Kiedyś zapytałem się moich córek: a kim wy się czujecie? Dodam, że wychowywane były w polskim domu, zrobiłem wszystko, aby mówiły po polsku, za co teraz są bardzo wdzięczne. Odpowiadają, że są Niemkami, ale z Polski. Młodsza córka, podróżuje, z wygody chociażby wizowej, po całym świecie na niemieckim paszporcie, chociaż polski także posiada, Nieustannie bywa w Polsce. Jest polską patriotką, w meczach Polska-Niemcy zawsze kibicuje Polsce, jeździ z biało-czerwonymi szalikami, polskie flagi przyczepia do samochodu. Zresztą młode pokolenie jest teraz bardziej kosmopolityczne i dobrze. Im bardziej się zmieszamy, tym to pojęcie granic, które dla mnie jest sztucznym pojęciem, co więcej wprowadziło tyle tragedii i wojen, będzie się coraz bardziej zacierało.

Wróćmy do Pana książek. Wszystko zaczęło się od „Samotności w Sieci”, gdzie bohater jest wspaniały, po prostu ideał… Czy to, jak Pan pisze, w jakiś sposób determinuje Pana życie?

W „Samotności w Sieci” popsułem trochę obraz mężczyzn, podniosłem im poprzeczkę. Tą książką oszukałem wiele kobiet. Szczególnie tych młodych. Dały się na nabrać, że tacy faceci chodzą po ulicach. Trzydziestokilkulatki już wiedziały, że coś tu się jednak nie zgadza, czterdziestolatki natomiast miały pewność, że to wymarzony model, a nie rzeczywistość. Oczywiście konstruując bohaterów analizuję ich cechy, niektórym, choć brzmi to surrealistycznie, zazdroszczę, że są tacy. Można sobie zadać od razu pytanie, dlaczego ja ich takich tworzę. Myślę, że z tęsknoty za pewnymi cechami. Ten główny bohater z pierwszej książki, taki idealny, za którego chciałyby wyjść za mąż i córka i teściowa, wynikał z tęsknoty za takim dobrym mężczyzną. Ja pisałem tę książkę w okresie, kiedy wydawało mi się, że jestem mężczyzną bardzo złym, rozwalało mi się małżeństwo, gdzie wiedziałem, że jest w tym dużo mojej winy, przez to, że zamiast skupić się na rodzinie skoncentrowałem się na algorytmach, robieniu kariery. I na dodatek wmawiałem sobie, że przecież to jest genialne, zapewniam moim dzieciom świetlaną przyszłość. Dopiero później zrozumiałem, że dużo ważniejszy jest czas na czytanie bajek, niż robienie tej kariery. Dlatego też oczywiście chciałbym być taki, jak bohaterowie moich książek. W ostatniej książce „Koniec samotności” młodzi ludzie zostali stworzeni po to, żeby pokazać, że są takie osoby w świecie realnym, że to nieprawda że młode pokolenie „millenialsów” jest takie egoistyczne, skupione tylko na sobie, konsumpcyjne, hedonistyczne i szukające tylko przyjemności. Oczywiście sporo jest takich osób, ale są również tacy ludzie jak Nadia i Kuba Junior, Witold i Marika [„Koniec samotności” przyp.red.] dla których ważne są wszystkie nieprzemijalne wartości. Ta książka to napisana po 18 latach (sic!) kontynuacja „Samotności w Sieci”.

Jaka jest książka marzeń Janusza Leona Wiśniewskiego?
Każda z moich książek była w pewnym sensie takim marzeniem. Pamiętam jak sobie wymarzyłem „Bikini”, że stworzę historię, która zaczyna się gdzieś w Dreźnie, a skończy na atolu Bikini. Teraz moim marzeniem jest książka, którą napiszemy razem z Eweliną [partnerka życiowa J.L.Wiśniewskiego, przyp. red.]. Będzie to moja pierwsza książka podróżnicza i pierwsza nasza wspólna książka. Podczas miesięcznej podróży do Australii i Nowej Zelandii chcemy opisać spojrzenie kobiety i mężczyzny na wspólne podróżowanie, na bycie ze sobą 7/24. Dwugłosem opowiedzieć ten sam świat, ale odbierany zmysłami kobiety i mężczyzny. A to stanowi przecież ogromną różnicę. Nie będzie to przewodnik turystyczny, ale bardziej refleksyjny dziennik podróży. Bogato ilustrowany fotografiami. Wracając jednak do Pani pytania. Mam problem z marzeniami, bo ja je zaraz przemieniam w projekty [śmiech] i zaczynam pracować lub pisać. Tak jest z moją pracą naukową i tak jest z literaturą. Wymarzyłem sobie bajkę dla dzieci i ją napisałem. Natomiast nigdy nie było moim celem stworzenie czegoś, co osiągnęłoby podobną popularność jak coś, co napisał ktoś inny.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na koscierzyna.naszemiasto.pl Nasze Miasto