Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kuba Lizakowski z Raduni Stężyca jest jednym z najlepiej zapowiadających się zawodników na Pomorzu ROZMOWA, ZDJĘCIA

Joanna Surażyńska
Joanna Surażyńska
Kuba Lizakowski to jeden z najlepiej zapowiadających się zawodników piłki nożnej na Pomorzu. Ma 20 lat. O jego talencie było głośno, kiedy jeszcze grał w Lechii Gdańsk. Trenerzy podkreślali, że tym, co go wyróżnia, są „żelazne płuca” i szybkość, dzięki czemu praktycznie nie zatrzymuje się na boisku, a także ogromne serce do walki i dobra kondycja. O wielkiej pasji i niełatwej drodze do sukcesu z Kubą Lizakowskim rozmawia Joanna Surażyńska

Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną?
Do tej pory uśmiecham się na wspomnienie moich początków. To było takie boisko przy lesie na ul. Kopernika w Kościerzynie, niedaleko mieszkają moi dziadkowie. Bramki były z drewnianych pali, koledzy z sąsiedztwa kosili trawę. Miałem jakieś 5 lat. Grałem ze starszymi chłopakami, którzy mieszkali w tej okolicy. Co weekend przyjeżdżałem do babci i od razu biegłem na boisko. W wieku 10 lat zacząłem grać w moim pierwszym klubie. To była Gedania Gdańsk. Pamiętam mojego pierwszego trenera - to był Maciej Duraś. Trzeba podkreślić, że to on mnie ukształtował, pokazał mi drogę, ale też był można powiedzieć bezlitosny, dużo wymagał i nigdy nie chwalił. Rzeczywiście, to dobrze na mnie zadziałało. Treningi odbywały się trzy razy w tygodniu. Grałem tam 4 lata. Nie ukrywam, że kiedy zaczynałem, byłem jednym z najsłabszych zawodników. W wolnym czasie dużo biegałem. Chciałem, żeby trener mnie docenił. Teraz wiem, że tak było, cały czas mnie doceniał, ale słowa pochwały od niego otrzymuję dopiero teraz. Po 3 latach natomiast zostałem kapitanem drużyny. Po dobrych występach na turniejach, zainteresowała się mną Lechia Gdańsk.

Co w tym czasie uważasz za swój największy sukces?
Trzecie miejsce w Lidze Pomorskiej ZPN. Pokonały nas tylko drużyny Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Grałem wówczas najczęściej na obronie, czasem jako prawy skrzydłowy. Strzeliłem kilkadziesiąt bramek.

Jak to wszystko pogodziłeś z nauką?
Było ciężko, ale pomagali mi rodzice, motywowali też, żebym nie zaniedbywał nauki. Poprawiałem oceny, jakoś udawało mi się pogodzić treningi z nauką. Dowodem na to są świadectwa z czerwonym paskiem.

Jak zaczęła się twoja przygoda z Lechią Gdańsk?
W 2015 roku mój trener z Gedanii został asystentem w Lechii. Zauważył mnie też pierwszy trener juniorów. Chciał mnie w swojej drużynie. Zbierali wówczas dobrych zawodników z całej Polski. Miałem wtedy 14 lat. Nie ukrywam, że początki były trudne. Można powiedzieć, że miałem ciężki start. Trenerzy bardzo dużo wymagali. Później jednak było już bardzo dobrze. Dwa razy zostałem powołany na konsultacje do młodzieżowej kadry Polski. Zdobyliśmy II miejsce w Centralnej Lidze Juniorów w Polsce.

Jak się układało między zawodnikami? Czy nie jest tak, że każdy walczy o swoje?
To była raczej zdrowa rywalizacja. Zresztą wiele z tych znajomości przetrwało do dziś. Mniej więcej z połową tych chłopaków cały czas utrzymuję kontakt. Lubimy się.

Czy treningi w Lechii różniły się od tych w Gedanii?

Przede wszystkim odbywały się codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie. Doszły też takie profesjonalne rzeczy jak odnowy biologiczne, regeneracja, spotkania z fizjoterapeutą. Była także możliwość trenowania z pierwszym zespołem Lechii Gdańsk, gdzie grają zawodnicy ekstraklasy. To bezcenne doświadczenie, które wówczas uświadomiło mi w pełni, że chciałbym, aby piłka nożna była częścią mojego życia zawodowego. Chciałem żyć tak jak ci piłkarze.

Byłeś już wówczas w szkole ponadgimnazjalnej?
Uczyłem się w Gdańskim Liceum Autonomicznym. Ciężko było łączyć codzienne treningi z nauką. Często opuszczałem lekcje. Muszę podkreślić jednak, że nauczyciele mieli dla mnie ogrom zrozumienia. Mogłem liczyć na ich przychylność i pomoc. Zawsze po treningach starałem się uczyć. Ze znajomymi spotykałem się głównie w weekendy. Piłka zawsze jednak była na pierwszym miejscu.

Dlaczego akurat taka szkoła?
Wspólnie z rodzicami rozważaliśmy różne opcje. Ostatecznie jednak doszliśmy do wniosku, że poziom w liceum sportowym może być za niski, żeby zdać maturę na przyzwoitym poziomie. Rzeczywiście udało mi się zdać z dobrym wynikiem. Mam różne pomysły. Na razie jednak nie myślę o studiach. Jest to dla mnie plan b.

Kiedy skończyła się twoja współpraca z Lechią?
W Lechii miałem podpisane dwa kontrakty, na dwa lata i kolejny na rok. To było duże wyróżnienie, bo kontrakty podpisało zaledwie kilku zawodników. Przyszła jednak pandemia i Lechia z nikim nie podpisała kontraktów. To był rok 2020. Każdy, kto chciał mieć pieniądze z grania, musiał iść w swoją stronę. Miałem 18 lat, chciałem grać w seniorach. Miałem już wówczas menadżera - Tomasza Dawidowskiego, byłego piłkarza, z którym cały czas współpracuję. Dodam, że nasza współpraca zaczęła się jeszcze w Lechii, gdy miałem 17 lat. Tomek odezwał się do mnie. Nie ukrywam, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, by wspomóc się menadżerem. Rodzice zresztą też. Ostatecznie jednak była to świetna decyzja. Tomek jest moim mentorem, zawsze mogę na niego liczyć, nie tylko w sprawach sportowych, ale też różnych życiowych. Zatem wspólnie z moim menadżerem szukaliśmy nowego klubu. Na tydzień testowy zaprosił mnie Adrian Stawski, trener Bytovii Bytów, która była wtedy w II lidze. Po trzech dniach powiedział, że chce mnie w swoim zespole. Podpisałem kontrakt i spędziłem rok w tym zespole.

Jak wspominasz ten czas?
Był to bardzo wyboisty rok. Przez pierwsze pół roku szło nam dobrze. Najtrudniejszy mecz był m.in. z GKS Katowice. Potem jednak zaczęły się kłopoty finansowe klubu. Mieliśmy motywację, ale gra nam nie szła. Wypadliśmy z II ligi. Miałem kontrakt jeszcze na rok. Okazało się wówczas, że Bytovia będzie musiała zaczynać od 4 ligi ze względu na finanse. Rozstaliśmy się w pokojowo. Zainteresowała się mną Radunia Stężyca, a klub z Bytowa nie robił przeszkód. Trafiłem więc do drużyny II-ligowej. To było w 2021 roku. Współpraca z Radunią układa się bardzo dobrze. To bardzo profesjonalny klub z dużymi możliwościami. Naszym trenerem jest Sebastian Letniowski. Mieliśmy dobre pół roku, zajęliśmy 4 miejsce w rundzie jesiennej. Tutaj najtrudniejszy mecz, jaki wspominam, to z Wigrami Suwałki. W zimę przygotowywaliśmy się do kolejnej rundy. Byliśmy na obozie we Władysławowie. Przegraliśmy jednak trzy pierwsze mecze. Potem się odbiliśmy i wygraliśmy m.in. z Ruchem Chorzów. Zajmujemy obecnie 7 miejsce. Jesteśmy w grze o baraże do I ligi. Jestem zadowolony, że trafiłem do Raduni. Mam kontrakt na rok. Dużo się nauczyłem i przede wszystkim gram kolejny sezon w profesjonalnej piłce.

Jak teraz wygląda twój zwykły dzień?
Treningi są codziennie. Po treningu wracam do domu do Gdańska lub jadę do dziadków do Kościerzyny. Po treningu konieczna jest regeneracja. Jestem też pod opieką dietetyka. Trzeba się trzymać wytycznych, ale oczywiście czasem są odstępstwa. Zakazane są fast foody, słodycze, słodkie napoje, alkohol.

Na jakiej pozycji obecnie grasz?
Jestem wahadłowym, tzn. biegam po linii, zatem można powiedzieć, że jestem i w obronie, i w ataku.

Jakie są twoje marzenia? Gdzie widziałbyś siebie np. za 10 lat?
Na pewno widzę siebie w piłkarskim świecie. Chciałbym grać np. w Bayern Monachium. Kariera piłkarska kończy się mniej więcej w wieku 40 lat. Potem są różne możliwości. Można być trenerem, menadżerem, łowcą talentów.

Czy masz takie momenty, że ci się po prostu nie chce…
Czasem, ale bardzo rzadko. Jestem zmęczony, zły, nie mam nastroju… Ale nigdy nie odpuściłem treningu. Zawsze daję z siebie sto procent, choć każdego dnia to może oznaczać co innego.

Miałeś jakieś kontuzje?
Gdy grałem w Lechii, miałem dwie kontuzje, które skończyły się operacjami. Pękła mi łąkotka w kolanie, raz w jednym, raz w drugim. To się zdarzyło na treningu. Nie mogłem grać przez 8 miesięcy, a potem przez 5. Tyle trwała rekonwalescencja. Po takiej przerwie powrót jest trudny. Trzeba wszystko zaczynać od początku. Od nowa uczyć się np. prawidłowego ułożenia stóp, odpowiedniej postawy. Te dwie kontuzje to było dla mnie trudne doświadczenie. Ciężko mi było się z tym pogodzić.

Z czego jesteś najbardziej dumny?
Chyba z bramki strzelonej w meczu z Ruchem Chorzów, która dała zwycięstwo Raduni Stężyca.

Jak radzić sobie ze stresem i presją na boisku?
Na meczu już nie ma tego stresu. Natomiast przed meczem, muszę się wyciszyć. Mnie akurat mocno relaksuje słuchanie muzyki, więc siedzę ze słuchawkami, raczej z nikim nie rozmawiam.

Jakie cechy pomagają w byciu dobrym piłkarzem?
Jakieś 70 procent tego to przede wszystkim praca. Reszta to powiedzmy talent, ale nie da się odwrócić tych proporcji. Trzeba mieć silną głowę, być przygotowanym na porażki, ale też na sukces, żeby się nie załamać i nie zachłysnąć powodzeniami. Nie słuchać, co mówią inni, ponieważ jest wiele zawistnych osób, które chcą nas stłamsić. Mam tu na myśli np. internetowych hejterów. Nie czytam komentarzy w internecie. Jeśli zaś słyszę coś złego na żywo, to jednym uchem wpuszczam, a drugim wypuszczam. Mam grupę swoich wiernych kibiców. To moja rodzina i przyjaciele, którzy śledzą moją grę na trybunach lub w telewizji. To jest dla mnie najważniejsze. Każdy, kto chce na dłużej związać się z piłką, musi być zdyscyplinowany, pracowity i ambitny. Trzeba to kochać, bo inaczej nic z tego nie będzie.

Na zakończenie proszę zdradzić jeszcze, kto jest twoim piłkarskim idolem?
Chyba Łukasz Piszczek. Zawsze się na nim wzorowałem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na koscierzyna.naszemiasto.pl Nasze Miasto