Sprawne i zręczne dłonie przydają się w pracy lekarza - traumatologa. Wszak na co dzień, leczy i kieruje rehabilitacją osób z chorobami i wadami narządów ruchu, zaopatruje złamania i inne urazy, wykonuje operacje korekcyjne i ratujące życie. Sprawne dłonie potrzebne są także w tartaku. Zdążył się już o tym przekonać Yerheni Burgaz, lekarz traumatolog, który przyjechał do Polski z Ukrainy i tu rozpoczął pracę w tartaku.
Jak mówi, to dobre zajęcie jak każde inne. O takich zarobkach jak w Polsce, na Ukrainie mógłby tylko pomarzyć. Nawet gdyby pracował na kilku etatach w szpitalu i tak trudno byłoby mu osiągnąć taki pułap. Pewnie, że marzy o pracy w swoim zawodzie, ale po kilku miesiącach spędzonych w Polsce już wie, że nie chce wracać na Ukrainę. Będzie odwiedzał rodzinę, ale na stałe poszuka miejsca gdzie indziej.
Syn nauczycielki i operatora koparki. Jedynak. Studia medyczne skończył w Kijowie. Wydawałoby się, że Yerheni to wybraniec losu. Inteligentny, przystojny, powinien robić karierę medyczną. Tymczasem jego codziennością jest tartak w niewielkiej miejscowości w powiecie kościerskim.
- Przyjechałem do Polski w czerwcu, by rozpocząć pracę również w tartaku, tyle że w Poznaniu - mówi Yerheni Burgaz. - Uznałem, że to zajęcie dobre jak każde inne. Chciałem zarobić pieniądze, bez względu na to, w jakim zawodzie miałbym pracować.
Czy chciałby leczyć ludzi w Polsce, bądź w innym europejskim państwie?
- Pewnie, że tak i zamierzam zrobić wszystko, aby tak się stało, jednak na to potrzeba czasu - mówi Burgaz. - Najpierw muszę nauczyć się języka. Potrzebna jest też karta pobytu i półtoraroczny kurs. Teraz chcę zarobić parę groszy, bo formalności kosztują, ale w przyszłości na pewno zrobię wszystko, aby znowu pracować w zawodzie.
Na Ukrainie pozostała miłość. Studentka stomatologii. Zostały jej dwa lata nauki, ona również zamierza przyjechać do Polski.
Do Polski razem z Burgazem przyjechał jego kolega, Vitalii. Z wykształcenia prawnik.
- Kończyłem studia w Moskwie. Ostatnimi laty byłem menagerem w winiarni - mówi Vitalii Matviov z Ukrainy. - Do przyjazdu tutaj przekonał mnie Yerheni. To on najpierw zrobił rozeznanie i powiedział, że warto. W tej sytuacji postanowiłem spróbować.
Jak przyznają, większość ich znajomych wyjechała z Ukrainy za pracą i płacą.
- Moja dziewczyna studiuje w Kijowie i może się przenieść na uniwersytet do Poznania - mówi Vitalii. - Tak też zamierza uczynić.
Vitalii i Yerheni nie mają polskich korzeni i wcześniej nic ich z tym krajem nie łączyło. Jednak czują się tu bardzo dobrze.
- Zaskoczyła nas życzliwość, jaką okazują nam ludzie - mówi Yerheni. - Nikt nie wytyka palcami, nie okazuje niechęci. Gdybym zarabiał tyle na Ukrainie, nie musiałbym wyjeżdżać.
Tymczasem obie babcie Tatiany Ivanus były Polkami, a kuzyn jednej z nich był prezydentem Krakowa. Tatiana do Polski przyjechała jednak nie ze względu na sentymenty rodzinne, ale za mężem.
- Mój wyuczony zawód to krawcowa, jednak przez ostatnie lata na Ukrainie pracowałam w sklepie - mówi Tatiana. - Mój mąż Slavek od dawna pracował w Polsce. To było trudne, kiedy on tu, a ja tam. Dlatego też wyrobiłam paszport i po prostu powiadomiłam go, że przyjeżdżam do Polski.
Tatiana podkreśla, że choć czuje się tu bardzo dobrze, to tęskni za Ukrainą.
- Mam tam dzieci, 21-letnią córkę i 20-letniego syna - mówi. - To naturalne, że o nich myślę. Kiedy kończy mi się pozwolenie na pobyt, to wracam na Ukrainę, wyrabiam dokumenty i znów przyjeżdżam do Polski. Takie rozwiązanie na razie się sprawdza.
Życie na walizkach prowadzi także Taras, Vasyl i Jurji. Na Ukrainie pozostali ich bliscy. Rozłąka nie jest łatwa, ale chcąc zapewnić rodzinie godne życie, muszą zarabiać. Jak mówią, coś za coś. Gdyby zarabiali tyle, co w Polsce, nie musieliby wyjeżdżać.
Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?