Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyjątkowa praca Mariki Michałowskiej z gminy Karsin. Drzewo genealogiczne obejmuje aż 19 pokoleń!

Joanna Surażyńska
Joanna Surażyńska
archiwum państwowe gdańs/archiwum rodzinne, prywatne
Takiej wiedzy na temat historii swojej rodziny można tylko pozazdrościć. Nic dziwnego, że praca Mariki Michałowskiej, uczennicy Szkoły Podstawowej w Karsinie została doceniona w ogólnopolskim konkursie.

W siedzibie Archiwum Państwowego w Gdańsku odbyła się uroczystość wręczenia dyplomów i nagród finalistom wojewódzkiego etapu II edycji ogólnopolskiego konkursu genealogicznego „Bez korzeni nie zakwitniesz. Moja Wielka i Mała Ojczyzna”.

W konkursie, organizowanym przez Archiwa Państwowe i Ministerstwo Edukacji, uczestniczyli uczniowie klas 4 - 7 szkół podstawowych oraz nauczyciele, którzy pełnili rolę opiekunów prac konkursowych. Zadaniem uczestników konkursu było stworzenie drzewa genealogicznego i opisanie dziejów swojej rodziny między innymi na podstawie rozmów z bliskimi, a także dokumentów znajdujących się w archiwach rodzinnych i archiwach państwowych.

Prace nadesłane na konkurs oceniła komisja złożona z przedstawicielek Archiwum Państwowego w Gdańsku, Archiwum Państwowego w Malborku i Kuratorium Oświaty w Gdańsku w składzie: Anna Belka, Karolina Szczepanik, Joanna Galińska i Anna Świrbutowicz.

Finalistami konkursu w województwie pomorskim zostali:

  • Marika Michałowska, uczennica VII klasy Szkoły Podstawowej im. Wincentego Rogali w Karsinie, nauczyciel, opiekun pracy konkursowej - Elżbieta Brzeska,
  • Miłosz Mański, uczeń IV klasy Szkoły Podstawowej im. św. Jana Pawła 2 w Pomysku Wielkim, nauczyciel, opiekun pracy konkursowej - Teresa Karcz,
  • Marcelina Pałasz, uczennica V klasy Publicznej Szkoły Podstawowej im. Bernarda Janowicza w Brzeźnie Wielkim, nauczyciel, opiekun pracy konkursowej - Anna Kuras.

Następnie prace pomorskich finalistów przeszły do etapu ogólnopolskiego konkursu. Marika zajęła pierwsze miejsce w Polsce!

Niezwykłą pracę pomogły Marice przygotować mama i babcia.

- Moja babcia Irena bardzo skrupulatnie zbierała dokumenty - mówi

Historia rodziny jest bardzo ciekawa i nie brakowało w niej wielu niespodzianek.

- Zaskakująca była w tym wszystkim przede wszystkim różnorodność wydarzeń - mówi Pani Edyta.- Okazało się np., że pradziadek miał odebrane prawa obywatelskie, inny przodek był hazardzistą i przegrał w karty cały majątek. Wreszcie ciocia Zofia, która uratowała chłopca z obozu w Auschwitz... Podczas przygotowań do konkursu udało się także znaleźć nasze dwa herby rodowe.

Praca została wysoko oceniona w konkursie, ale autorki nie zamierzają spocząć na laurach.

- Chcemy ją jeszcze poszerzyć, bo jest jeszcze sporo dokumentów - mówi Edyta Michałowska. - Wśród znalezionych rzeczy są m.in. dokumenty niewiadomego pochodzenia, które obecnie są w trakcie tłumaczeń. Babcia była bardzo sentymentalną osobą, przeszłość była dla niej bardzo ważna. Niczego nie wyrzucała. Co więcej, dokumenty w dużej części były posegregowane w kopertach, a te - opisane, więc było wiadomo, czego dotyczyły. Wiele z nich było w języku niemieckim, a babcia bardzo dobrze znała ten język.

Opisała 132 przodków

Dzieje rodziny przedstawione w pracy konkursowej Mariki Michałowskiej sięgają XIV wieku. Jak pisze autorka pracy, jej rodzina „od wielu pokoleń mieszka na Pomorzu. Większość jej członków urodziło się i żyło w Karsinie i Wielu w powiecie kościerskim.

Drzewo genealogiczne obejmuje 19 pokoleń i 132 przodków. Otwiera je żyjący w XIV wieku Jan Czarny z Gałczyna. Historia rodziny została udokumentowana aktami metrykalnymi i stanu cywilnego, pochodzącymi między innym ze zbiorów Archiwum Państwowego w Gdańsku. Źródeł dopełniają zebrane przez autorkę relacje członków rodziny, fotografie, a także życiorysy spisane przez przodków, w tym jej prapradziadka Franciszka. Na przykładzie opisu źródeł oraz publikacji, z których korzystała autorka pracy, można zauważyć, że o zachowanie pamięci o historii rodziny dbały także poprzednie pokolenia.

W dziejach tej rodziny przegląda się kilka wieków historii. To historia rodziny, której członkowie zajmowali się rolnictwem i rzemiosłem i niejednokrotnie stawali w obliczu wyznań, jakie stawiało przed nimi nie tylko życie codzienne i siły natury, a także wojny i totalitaryzmy. Autorka opowiada między innymi o swojej praprababci Marii, wywiezionej na Ural w 1945 roku oraz o pobycie prapradziadka Franciszka w obozie pracy, szczęśliwie zakończonych ich powrotem do domu, zwrotem majątku i rehabilitacją. Autorka pracy ukazuje historię rodziny na tle ogólnych wydarzeń i przemian.

Jej bliscy przeżywają wybór Karola Wojtyły na papieża i jego pielgrzymkę do Polski, strajki robotnicze w latach 70., stan wojenny, a także czasy transformacji ustrojowej po upadku komunizmu. Jest to jednak przede wszystkim opowieść o ludziach, ich wyborach, marzeniach i wyzwaniach, o uporze w dążeniu do celu i o trosce o siebie nawzajem.

Są rozstania z rodziną spowodowane biedą i wyjazdami za granicę, są pożary, które niweczyły dorobek życia, jest także zapach mięty w ogrodzie i miłość od pierwszego wejrzenia. Autorka opisuje historię swojej rodziny w sposób niezwykle ciekawy i barwny. Jej relacja mogłaby posłużyć za kanwę powieści lub filmu, które stanowiłyby odbicie losów wielu pokoleń Kaszubów.

Niezawodna babcia

- Najstarsi przodkowie, do których udało mi się dotrzeć, żyli w XIV wieku. Niestety, jest to tak odległy czas, że nie dotrwały do naszych czasów żadne wiadomości, dotyczące życia moich najstarszych przodków - pisze w swojej pracy Marika Michałowska. - Najwięcej dokumentów i informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie zachowało się ze strony mojej babci Małgosi, jej rodziców i dziadków. Najstarsze z nich pochodzą z początku XX wieku i dotyczą wydarzeń z wieku XIX. Wiem, że wtedy Polska była pod rozbiorami.

Pomorze było pod zaborem pruskim. Był tu duży rygor. Nie wolno było mówić po polsku, a dzieci w szkole uczyli pruscy nauczyciele. Mieszkańcy zajmowali się rolnictwem. Nieliczni byli rzemieślnikami. Niektórzy znajdowali pracę w majątku ziemskim, w pobliskim Cisewiu. Większość była biedna i często cierpiała głód. Moi przodkowie, którzy wtedy żyli, to Jacob Ignera i jego żona Marianna z domu Kamerowska.

Zachował się odpis aktu urodzenia ich syna Lorenza Ignery. Synem Lorenza był Jan Ignera, którego akt urodzenia też znalazłam w rodzinnym archiwum. Jan ożenił się z Katarzyną z domu Czarnecką, która urodziła się 2.01.1865 r., natomiast ślub brali 25.11.1885 r. Znalazłam życiorys Franciszka Ignery. Dowiedziałam się z niego, że jego ojciec, czyli mój praprapradziadek Jan był chałupnikiem małorolnym, a jego żona zajmowała się domem.

Mieli 3 dzieci: Marię, Martę i najmłodszego syna Franciszka (zachował się jego akt urodzenia). Prapradziadek uczennicy - Franciszek w latach 1904-1912 chodził do pruskiej szkoły podstawowej w Karsinie.

- Wielką rolę w utrzymaniu polskości, tradycji i kultury odgrywał wtedy kościół katolicki. Wiem, że mój prapradziadek Franciszek chodził na religię do Wiela (tam była wtedy parafia dla mieszkańców Karsina) i 1.10.1911 roku przyjął I Komunię Świętą - pisze Marika. - Zachowała się pamiątka I Komunii Świętej Franciszka. Moja prababcia Irena, córka Franciszka opowiadała, jak to jej ojciec, jako młody chłopak wyjechał do Niemiec na roboty, żeby zarobić pieniądze. Pracował w Nadrenii i Westfalii. Ponieważ jednak był wtedy bardzo młody rodzice, postanowili ściągnąć go z powrotem do Polski.

W 1914 roku wybuchła I wojna światowa. Wielu karsiniaków musiało pojechać na front, niektórzy z nich tam zginęli. W podziękowaniu za tych, którzy wrócili szczęśliwie do domu w Wielu, wybudowano kalwarię. Udało się ustalić, że ziemię pod kalwarię podarowali parafii Michał i Anna Durajewscy.

- Michał był bratem dziadka mojej prababci Jadwigi Miloch z d. Durajewskiej - wspomina Marika. - W 1916 roku mój prapradziadek Franciszek, będąc już niezależnym od rodziców, ponownie wyjechał do Niemiec do pracy, do zagłębia Rhury. Zarobione tam pieniądze przesyłał rodzicom, którzy za te pieniądze kupili pole w Karsinie, które teraz otrzymała moja mama i planuje tam wybudować nowy dom. Ponieważ trwała I wojna, a prapradziadek Franciszek przebywał w Niemczech został zmobilizowany do niemieckiej armii. Walczył w niej od 1918 do 1919 r.

Po zakończeniu wojny Polska odzyskała niepodległość. Wtedy młody Franciszek wrócił do kraju. Został członkiem Straży Ludowej i Organizacji Wojskowej Pomorze w Karsinie. W 1919 roku na ochotnika zgłosił się do wojska polskiego i służył do 1921 r. w 65 pułku piechoty. Zachowała się książeczka wojskowa i zdjęcia z tego okresu. Po powrocie z wojska czas było pomyśleć o zawodzie.

Ojciec Franciszka chciał, aby syn został szewcem, jednak młody Franciszek pokochał stolarstwo. Początkowo pracował w tartaku na terenie posiadłości ziemskiej w Cisewiu. Po nauce trwającej trzy lata, czyli od 1922 do 1925 roku zdał egzamin na czeladnika - pomocnika stolarskiego. W archiwum rodzinnym do dziś jest „List czeladniczy”.

W międzyczasie tzn. 09.09.1923 roku ożenił się z Marią z d. Wardyn. Maria była najmłodszą córką Jana i Amalii (Marianny) Wardyn. Zdjęcie Amalii jest do dziś wśród licznych pamiątek rodzinnych. Maria miała siedmioro rodzeństwa: Jan, Bolesław, Maksymilian, Leon, Rozalia, Leokadia i Zofia. Rodzice musieli bardzo się starać, aby wyżywić tak liczną rodzinę. Ojciec Marii zajmował się handlem świniami i dlatego nazywano go Wardyn-świnkarz. Matka ukochała ogród.

- Prababcia Irena często wspominała, jak to w pamięci pozostał zapach mięty z ogrodu jej babci Amalii - pisze Marika. - Dzięki zaradności Jana zgromadzili spory majątek, kupili dom i ziemię (zachowała się posrebrzana taca z 1896 r., która pochodzi z ich domu). Cały majątek praprapradziadkowie Jan i Amalia zapisali synowi Maksymilianowi. Ten jednak okazał się nieodpowiedzialny i przegrał go w karty.

Franciszek urządził małą stolarnię

W 1925 r. Jan i Katarzyna zapisali swój majątek najmłodszemu synowi Franciszkowi. Dom, który odziedziczył Franciszek, spalił się.

- Wtedy to moi prapradziadkowie wydzierżawili gospodarstwo w Czarnocinie i tam zamieszkali - wspomina Marika. -Pracowali na roli, ale marzyli o powrocie do Karsina. Mieli trójkę dzieci: Edmunda, Irenę i Bernarda. Moja prababcia Irena urodziła się 14.01.1929 r już w Czarnocinie. Chociaż Franciszek pracował na roli, ciągle myślał o kształceniu się w zawodzie stolarza. Po otrzymaniu tytułu czeladnika, pięć lat później zdał egzamin mistrzowski i został mistrzem stolarskim.

Kiedy udało się zgromadzić odpowiednią ilość pieniędzy moi prapradziadkowie wrócili do Karsina i w 1933 r. wraz z siostrą Franciszka - Marią wybudowali dom, w którym do dziś mieszka moja babcia. Był piękny, wybudowany z białej cegły z licznymi zdobieniami na ścianie frontowej z cegły w innym kolorze.

Część domu, w którym mieszkał Franciszek ze swoją rodziną, składała się z dwóch pokoi i kuchni. W pokoju od ulicy Franciszek urządził małą stolarnię.

- Prababcia wspominała, jak po całym domu roznosił się zapach drewna - można przeczytać w pracy Mariki. - Ciepło w domu zapewniał piec kaflowy. Zachował się też dziwny przedmiot ( kruk), do którego nalewało się gorącej wody i wkładało do łóżka, aby pierzyna była ciepła. Wiele radości sprawiała wtedy dzieciom gra na cytrze. Bardzo lubiły, kiedy Franciszek siadał i pięknie grał. Cytra została przekazana później do Regionalnej Izby Pamięci w Karsinie.

W roku 1939 wybuchła kolejna wojna, jeszcze straszniejsza od poprzedniej. Już na początku wojny Niemcy rozstrzelali wielu ludzi.

- W 1940 r. Niemcy zabrali prapradziadkowi jego dom i ziemię - pisze w swojej pracy Marika. - Być może, żeby odzyskać majątek zgłosił swą przynależność do narodowości niemieckiej i w 1941 r. został zaliczony do II grupy niemieckiej. Po podpisaniu niemieckiej listy wielu mężczyzn zostało przymusowo zmobilizowanych do armii niemieckiej tzw. wermachtu. Mój prapradziadek nie był w wojsku niemieckim, gdyż z odręcznych zapisków znalezionych w domu babci wynika, że w latach 1940-1942 przebywał w Braniewie i pracował w firmie Hermann Klamt, jako pracownik przymusowy. Do wermachtu pod koniec wojny trafił jego syn Edmund, który w 1942 r. skończył 18 lat.

Szukając informacji o przodkach Marika Michałowska poznała historię siostry jej praprababci, czyli Zofii.

- Ciocia Zofia w czasie wojny była gospodynią u Niemca w Wielu - wspomina. - W wyniku zdrady Niemcy dokonali przeszukania posiadłości i wszystkich Polaków tam pracujących wywieźli do obozu w Stutthofie. W obozie ciocia Zofia została zatrudniona w rewirze kobiecym obozowego szpitala. Zajmowała się chorymi kobietami. Często ratowała im życie, chroniąc ich przed wyrokami śmierci. W roku 1944 odebrała poród dziecka - chłopczyka od więźniarki narodowości francuskiej.

Wycinek z „Dziennika Bałtyckiego”

Dziecko, dzięki jej pomocy, zostało uratowane i przemycone w koszu z bielizną do pralni. Tam ukrywano je do czasu wywiezienia z obozu. W rodzinnym archiwum jest wycinek z „Dziennika Bałtyckiego” z dnia 14 sierpnia 1998 r., w którym Andrzej poszukuje swojej rodzonej matki. Okazało się, że tym uratowanym dzieckiem jest właśnie Andrzej.

- Ciocia szczęśliwie przeżyła obóz i mogła po wojnie wyjaśnić pochodzenie Andrzeja. Z pobytu cioci w obozie zachował się też jej samodzielnie wykonany śpiewnik, który dzisiaj jest cenną rodzinną pamiątką - mówi Marika.

Wojna zakończyła się w 1945 r. Do Karsina wkroczyły wojska radzieckie. Rozpoczęły się poszukiwania i wywózki ludności, podejrzanych o sprzyjanie Niemcom.

- Mój prapradziadek wraz z innymi mężczyznami ukrywał się w lesie w Kątach - mówi Marika. - W domu Rosjanie zastali Marię wraz najmłodszym synem Bernardem. Ponieważ nie znaleźli Franciszka wywieźli na Ural moją praprababcię Marię. Przebywała tam do sierpnia 1945r. Na Uralu ludzie musieli bardzo ciężko pracować, dostawali złe jedzenie i byli źle traktowani. Wielu sąsiadów nie wróciło z tej zsyłki. W archiwum rodzinnym zachowała się przepustka mojej praprababci, dzięki której mogła bezpłatnie i bezpiecznie wrócić do Karsina. Prababcia Irena wspominała, jak bardzo cieszyli się z powrotu mamy.

Prapradziadek trafił do obozu pracy

W 1945 r. odbyła się sprawa rehabilitacyjna, na mocy której praprababcia Maria i prababcia Irena odzyskały pełnię praw obywatelskich oraz zwrot utraconego majątku. Prababcia Irena została nawet w 1946 r. zatrudniona w karsińskim Posterunku MO jako sekretarka i maszynistka.

- Niestety mój prapradziadek Franciszek za przynależność do II grupy niemieckiej został skierowany do obozu pracy w Potulicach, a także pozbawiono go całego majątku i praw publicznych - wspomina Marika. - Z obozu został zwolniony 02.10.1947 r. Przywiózł też stamtąd figurkę Jezusa Ukrzyżowanego, dla której zrobił piękny, czarny krzyż. W sierpniu 1947 r. na mocy wyroku Rzeczypospolitej Polskiej mój prapradziadek został zrehabilitowany i odzyskał utracone dobra.

Pradziadek Benedykt był rodowitym Kaszubą. Urodził się Mechowie dnia 26.12.1925 r. Jego rodzice to Anna zd. Stromska i Czesław Mudlaff (część rodziny nazywa się Mudlaff, a druga Mudlaw). Miał czworo rodzeństwa: trzech braci i jedną siostrę (Stefan, Czesław, Bolesław, Febronia). W jego domu rodzinnym, podobnie jak w innych domach w Mechowie, nie przelewało się, ale byli bardzo religijni. Wszyscy chłopcy służyli do mszy. Zarobione pieniądze, np. podczas kolęd, oddawali rodzicom.

- Babcia powiedziała mi, że do dziś zachowała w pamięci swojego tatę często modlącego się na klęczkach - mówi Marika. - Pradziadek od młodzieńczych lat marzył, by wyjechać z tych biednych terenów. W czasie II wojny światowej został powołany do armii niemieckiej i skierowany na front zachodni. Służył w 30. Pułku Artylerii Ciężkiej. W 1944 r. zdezerterował i przedostał się do holenderskiego ruchu oporu. Po zakończeniu wojny rozważał możliwość pozostania na Zachodzie. Podjął nawet pracę w kopalni na terenie Belgii, ale tęsknota za ojczyzną spowodowała, że wrócił w rodzinne strony. Po powrocie do domu nie zastał w nim ojca, którego bardzo kochał.

Okazało się, że ojciec został wywieziony przez Rosjan do tymczasowego obozu dla Niemców pod Kołobrzegiem. Trafił tam ponieważ najstarszy brat mojego pradziadka, czyli wujek Stefan uciekł z niemieckiego wojska i ukrywał się przed Rosjanami. Ponieważ Rosjanie nie zastali go w domu aresztowali jego ojca, czyli mojego prapradziadka Czesława. Wujek Stefan czuł się winny zaistniałej sytuacji i postanowił odszukać ojca. Gdy ojciec przebywał w obozie wujek Stefan mieszkał w pobliżu cały czas zabiegając o uwolnienie ojca.

Jednak nie udało mu się go uratować, ponieważ jego ojciec zmarł w obozie na tyfus. Wujek Stefan był przy pogrzebie ojca, którego pochowano w zbiorowej mogile. Okoliczna ludność uważała ten grób za mogiłę niemiecką. Dopiero wiele lat po wojnie rodzina mojego prapradziadka Czesława postanowiła sprostować nieprawdziwe informacje i w parafialnej księdze zgonów został zapisany jako zmarły narodowości polskiej.

Haftowane pościele i serwety

- Wracając do mojego pradziadka Benedykta chcę opisać jego losy powojenne. - pisze Marika. - Ponieważ cały czas marzył o lepszym życiu, postanowił znaleźć pracę w Trójmieście. Pracował jako stolarz, m.in. w Stoczni Łodzi i Wyrobów Drzewnych w Sopocie. Kiedy mój prapradziadek Franciszek, który w tym samym czasie też pracował w tej stoczni zachorował, jego młodszy kolega z pracy, czyli mój pradziadek Benedykt postanowił odwieźć go do Karsina. Tam poznał córkę Franciszka - Irenę.

Młodzi zakochali się od pierwszego wejrzenia i 21 IV 1949 r. wzięli ślub. Po ślubie zamieszkali w Sopocie a potem w Gdańsku.

- Pradziadek Benedykt pracował w różnych zakładach i jednocześnie uczył się w Technikum Budowlanym, które ukończył w 1955 r. - mówi Marika. - Irena znalazła pracę w sklepie obuwniczym. Wiem, że względy zdrowotne nie pozwoliły jej na dłuższą pracę i już w październiku
1955 r. zwolniła się na własną prośbę. Gdy w Karsinie zaprowadzono w 1956 r. elektryczność pradziadek Benedykt przeprowadził się do Karsina, gdzie założył pierwszą we wsi mechaniczną stolarnię.

Dnia 11.04.1958 r. uzyskał dyplom mistrza stolarstwa w specjalności budowlanej i meblowej. Irena została w Gdańsku. Nie próżnowała jednak i zgłosiła się na kurs prawa jazdy, który ukończyła w grudniu 1959 r. i uzyskała pozwolenie na prowadzenie pojazdów mechanicznych kategorii amatorskiej . Gdy w 1961 r. Franciszek zapisał swój dom i ziemię moim pradziadkom, wtedy prababcia Irena wróciła do Karsina i zamieszkała ze swoim mężem. Wtedy też urodziło im się dwoje dzieci: mój wujek Tomasz w 1962 r. i moja babcia Małgosia w 1964 r.

Rozbudowali dom a także dokupili las, łąkę i ogród gdzie dzisiaj stoi dom mojego wujka Tomka. Praprababcia Maria wyrabiała masło. To ona nauczyła moją babcię pięknie haftować, a Irena robić na drutach szaliki, sweterki, skarpetki i czapki. Do dzisiaj babcia Małgosia przechowuje haftowane pościele i serwety, które uszyła praprababcia Maria. Prapradziadkowie bardzo kochali swoje wnuki. Franciszek robił dla nich z drewna zabawki. W pamięci babci Małgosi na zawsze pozostanie domek dla lalek, drewniany konik z wozem, duży koń na biegunach i stajenka betlejemska z ruchomymi figurkami.

Wyjątkowe pamiątki

- Gipsowe figurki z tej stajenki prababcia Irena przekazała mi na pamiątkę - wspomina Marika. - Wraz z pradziadkiem Benedyktem zrobili podwórkową karuzelę, na której chętnie bawiły się także dzieci z okolicy. Zimą, kiedy nie było tyle pracy w gospodarstwie, Franciszek szył ręcznie (narzędzia są do dzisiaj) z filcu domowe laczki. Kiedy moja babcia Małgosia zaczęła chodzić do szkoły prapradziadek zrobił dla niej piękną skrzyneczkę z różnych kawałków drewna w kształcie książki, z motywami z bajek. Takich skrzyneczek jest w domu babci więcej, między innymi do szachów, biżuterii i nici. Pradziadek Benedykt był również zapalonym myśliwym i społecznikiem. Bardzo zaangażował się w budowę domu kultury w Karsinie i wodociągu wiejskiego.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na koscierzyna.naszemiasto.pl Nasze Miasto